Artykuły
Perło-Bananów amerykańskie przypadki część III
Reportaże
CZĘŚĆ TRZECIA:
Szliśmy wzdłuż Fifth Avennue zmoknięci i zamyśleni. Przeliczałem w głowie ile jeszcze zostało mi pieniędzy. Synchro (Paweł Jędrzejko vel Pałek) prowadził nas, w sobie tylko znane miejsce.
-
...
Szliśmy wzdłuż Fifth Avennue zmoknięci i zamyśleni. Przeliczałem w głowie ile jeszcze zostało mi pieniędzy. Synchro (Paweł Jędrzejko vel Pałek) prowadził nas, w sobie tylko znane miejsce.
-
...
CZĘŚĆ TRZECIA:
Szliśmy wzdłuż Fifth Avennue zmoknięci i zamyśleni. Przeliczałem w głowie ile jeszcze zostało mi pieniędzy. Synchro (Paweł Jędrzejko vel Pałek) prowadził nas, w sobie tylko znane miejsce.
- Pałku skąd ty wiesz jak się tu poruszać?
- To bardzo proste, Manhattan poprzecinany jest ulicami (Streets) biegnącymi ze wschodu na zachód oraz alejami (Avenues), przecinającymi ulice niemal pod kątem prostym (północ-południe). Liczysz po kolei i trafiasz, byleś znał adres - uśmiechnął się.
- A dokąd idziemy?
- Chcę Wam przedstawić mojego przyjaciela.
Gdy minęliśmy Centrum Rockeffelera, Gramat (Michał Gramatyka vel Doktor) zatrzymał się i uśmiechnął
- Patrzcie, sklep firmowy telewizji NBC. Można sobie kupić gadżety z różnych filmów - krzyknął Gramat
- Super tylko po co ? - zapytałem
- Jak to po co?! Chłopie tylko tutaj możesz sobie kupić oryginalną koszulkę z bloku operacyjnego z filmu "EMERGENCY WARD" (Ostry Dyżur) - wiesz jak ci w pracy będą zazdrościć ? hehehe
- No, jaaaasne już lecę. Wiesz, mam już chyba dość wydatków na dzisiaj...
- Na pewno nie skusisz się na koszulkę z filmu "FRIENDS"?
- O niczym innym nie marzę, parasol Ci się złożył :-P
Szliśmy dalej, przemoknięci do nitki, śmiejąc się.
- Patrzcie! - krzyknąłem - Widzieliście ten znak?
Szliśmy wzdłuż Fifth Avennue zmoknięci i zamyśleni. Przeliczałem w głowie ile jeszcze zostało mi pieniędzy. Synchro (Paweł Jędrzejko vel Pałek) prowadził nas, w sobie tylko znane miejsce.
- Pałku skąd ty wiesz jak się tu poruszać?
- To bardzo proste, Manhattan poprzecinany jest ulicami (Streets) biegnącymi ze wschodu na zachód oraz alejami (Avenues), przecinającymi ulice niemal pod kątem prostym (północ-południe). Liczysz po kolei i trafiasz, byleś znał adres - uśmiechnął się.
- A dokąd idziemy?
- Chcę Wam przedstawić mojego przyjaciela.
Gdy minęliśmy Centrum Rockeffelera, Gramat (Michał Gramatyka vel Doktor) zatrzymał się i uśmiechnął
- Patrzcie, sklep firmowy telewizji NBC. Można sobie kupić gadżety z różnych filmów - krzyknął Gramat
- Super tylko po co ? - zapytałem
- Jak to po co?! Chłopie tylko tutaj możesz sobie kupić oryginalną koszulkę z bloku operacyjnego z filmu "EMERGENCY WARD" (Ostry Dyżur) - wiesz jak ci w pracy będą zazdrościć ? hehehe
- No, jaaaasne już lecę. Wiesz, mam już chyba dość wydatków na dzisiaj...
- Na pewno nie skusisz się na koszulkę z filmu "FRIENDS"?
- O niczym innym nie marzę, parasol Ci się złożył :-P
Szliśmy dalej, przemoknięci do nitki, śmiejąc się.
- Patrzcie! - krzyknąłem - Widzieliście ten znak?
Zamiast znanego nam niebieskiego kółka przekreślonego czerwonym krzyżykiem - "zakaz zatrzymywania i postoju", zobaczyliśmy tablicę z napisem:
DON'T EVEN THINK ABOUT PARKING HERE! (Nawet nie myśl o parkowaniu tutaj!)
DON'T EVEN THINK ABOUT PARKING HERE! (Nawet nie myśl o parkowaniu tutaj!)
- Czy oni tu nie mają normalnych znaków drogowych? Wszystko jest opisane tekstowo: ONE WAY, SPEED LIMIT 20Mph,
- Tam dalej widziałem znak: YOU PARK - WE TOW - YOU PAY ! (Ty parkujesz - My holujemy - Ty płacisz!)- zaśmiał się Misiek Smoliński
Przyjaciel Pałka okazał się być szefem działu reklamy w nowojorskim Dzienniku Polskim. Wąskimi schodami weszliśmy na drugie piętro. W korytarzu siedziało parę osób wpatrzonych w monitory komputerów.
- Ale jesteście mokrzy - może kawy? - jak anioł pojawił się Andrzej Sobociński
- TAAAK !!! - odpowiedzieliśmy jednocześnie.
- O tu jest reklama waszych koncertów
- Tam dalej widziałem znak: YOU PARK - WE TOW - YOU PAY ! (Ty parkujesz - My holujemy - Ty płacisz!)- zaśmiał się Misiek Smoliński
Przyjaciel Pałka okazał się być szefem działu reklamy w nowojorskim Dzienniku Polskim. Wąskimi schodami weszliśmy na drugie piętro. W korytarzu siedziało parę osób wpatrzonych w monitory komputerów.
- Ale jesteście mokrzy - może kawy? - jak anioł pojawił się Andrzej Sobociński
- TAAAK !!! - odpowiedzieliśmy jednocześnie.
- O tu jest reklama waszych koncertów
Andrzej podsunął nam kserówkę strony Dziennika Polskiego, który wyjdzie dzisiaj. W tym momencie ryknęliśmy śmiechem - znad reklamy naszego koncertu uśmiecha się do nas... Mandaryna. Dokładnie w tym samym czasie miała mieć koncert na Greenpoincie.
- No to wiemy już kto nam będzie grzał publikę :-)
Delektując się gorącą kawą, zastanawialiśmy się co robić z resztą dnia.
- Ja mam dość tego cholernego deszczu, jedźmy do chłopaków na ten Greenpoint. Marzę o piwku w suchej knajpce.
- A ja proponuję pojechać na Columbia University - to tylko kilka przystanków metrem - zaproponował Pałek
- Ja też mam dość na dzisiaj - odpowiedział Gramat - głosuję za Greenpointem.
- No to się rozdzielmy. Ja jestem tam umówiony z Panią Profesor Anną Frajlich-Zając i bardzo mi zależy na tym spotkaniu. Kto jedzie ze mną?
I tak oto mój "mniej sławny", acz znacznie mądrzejszy brat, porwał ambitniejszą część naszej wycieczki czyli Smolaka (Michała Smolińskiego) i Mańka (Michała Maniarę vel Ociec), na Uniwersytet Columbia. Natomiast ja z Gramtem postanowiliśmy podjąć wyzwanie, wymagające równie wielkiego zaangażowania intelektualnego - czyli samodzielnie pokonać nowojorskie metro!!! Ha!
- Ok. To jak mamy mniej więcej jechać na ten Greenpoint?
- Jest tylko jedna zasada: jak już wejdziecie za bramki metra, to nie wychodźcie zza nich, aż nie dojedziecie do swojej stacji. Przemieszczajcie się przy przesiadkach tylko w obrębie terenu za bramkami. Przeciągajcie kartę, przez czytnik, ale nie za szybko, bo czasem nie zaskakuje. - Andrzej pokazał nam mapę metra i wskazał punkt docelowy.
- Dobra, dzięki! Do zobaczenia na koncertach!
- Będę!
***
- Gramat powiedz mi do cholery, gdzie jest to wejście do Metra? ... O! Czekaj już widzę! Jesteśmy w domu, tu jest napisane SUBWAY, wchodzimy?
- Hehe to raczej nie jest wejście do metra
- Jak to nie? Subway to przecież metro?!
- Tak ale to chyba jest jakiś fastfood o nazwie "Subway"
- No tak hehe ciekawe co będzie jak poproszę o dwa bilety ;-)
- No jak to co - dostaniesz hamburgera z colą ;-)
- No dobra to gdzie to wejście do metra? Cały Manhattan zaraz obejdziemy, mam już dość moknięcia.
Nagle pod stopami poczułem dziwne drżenie i usłyszałem stukot przejeżdżającego pociągu. Spojrzałem w dół i poczułem powiew ciepłego, zatęchłego powietrza. Szedłem po jakichś metalowych, kratach które biegły środkiem chodnika, najpewniej przykrywających szyb wentylacyjny metra.
- Jesteśmy gdzieś blisko wejścia
- O jest !
***
W 1845 r. został otwarty podziemny tunel kolejowy, ciągnący się ok. 500 m pod ulicami Brooklynu. Jednak pierwsza prawdziwa linia podziemna, z podziemnymi stacjami została otwarta w Londynie 10 stycznia 1863.
Delektując się gorącą kawą, zastanawialiśmy się co robić z resztą dnia.
- Ja mam dość tego cholernego deszczu, jedźmy do chłopaków na ten Greenpoint. Marzę o piwku w suchej knajpce.
- A ja proponuję pojechać na Columbia University - to tylko kilka przystanków metrem - zaproponował Pałek
- Ja też mam dość na dzisiaj - odpowiedział Gramat - głosuję za Greenpointem.
- No to się rozdzielmy. Ja jestem tam umówiony z Panią Profesor Anną Frajlich-Zając i bardzo mi zależy na tym spotkaniu. Kto jedzie ze mną?
I tak oto mój "mniej sławny", acz znacznie mądrzejszy brat, porwał ambitniejszą część naszej wycieczki czyli Smolaka (Michała Smolińskiego) i Mańka (Michała Maniarę vel Ociec), na Uniwersytet Columbia. Natomiast ja z Gramtem postanowiliśmy podjąć wyzwanie, wymagające równie wielkiego zaangażowania intelektualnego - czyli samodzielnie pokonać nowojorskie metro!!! Ha!
- Ok. To jak mamy mniej więcej jechać na ten Greenpoint?
- Jest tylko jedna zasada: jak już wejdziecie za bramki metra, to nie wychodźcie zza nich, aż nie dojedziecie do swojej stacji. Przemieszczajcie się przy przesiadkach tylko w obrębie terenu za bramkami. Przeciągajcie kartę, przez czytnik, ale nie za szybko, bo czasem nie zaskakuje. - Andrzej pokazał nam mapę metra i wskazał punkt docelowy.
- Dobra, dzięki! Do zobaczenia na koncertach!
- Będę!
***
- Gramat powiedz mi do cholery, gdzie jest to wejście do Metra? ... O! Czekaj już widzę! Jesteśmy w domu, tu jest napisane SUBWAY, wchodzimy?
- Hehe to raczej nie jest wejście do metra
- Jak to nie? Subway to przecież metro?!
- Tak ale to chyba jest jakiś fastfood o nazwie "Subway"
- No tak hehe ciekawe co będzie jak poproszę o dwa bilety ;-)
- No jak to co - dostaniesz hamburgera z colą ;-)
- No dobra to gdzie to wejście do metra? Cały Manhattan zaraz obejdziemy, mam już dość moknięcia.
Nagle pod stopami poczułem dziwne drżenie i usłyszałem stukot przejeżdżającego pociągu. Spojrzałem w dół i poczułem powiew ciepłego, zatęchłego powietrza. Szedłem po jakichś metalowych, kratach które biegły środkiem chodnika, najpewniej przykrywających szyb wentylacyjny metra.
- Jesteśmy gdzieś blisko wejścia
- O jest !
***
W 1845 r. został otwarty podziemny tunel kolejowy, ciągnący się ok. 500 m pod ulicami Brooklynu. Jednak pierwsza prawdziwa linia podziemna, z podziemnymi stacjami została otwarta w Londynie 10 stycznia 1863.
Panorama Manhattanu jest znana na całym świecie, jednak najbardziej śmiała konstrukcja Nowego Jorku - znajduje się pod ziemią. Codziennie 4,5 miliona ludzi korzysta z nowojorskiego metra. Stało się ono największym na świecie systemem transportu publicznego krótko po otwarciu w 1890. Obecnie przewozi ono 1/3 wszystkich pasażerów publicznych środków transportu w Stanach Zjednoczonych. Przeszukujac internet dowiedziałem się również, że "...obecnie inżynierowie pracują nad ogromnym przedsięwzięciem renowacyjnym, które ma przekształcić nowojorskie metro i koleje podmiejskie w najbardziej zaawansowany technicznie system transportu masowego. Projekt zakłada budowę nowego, ogromnego tunelu z Long Island na Manhattan, kończącego się megaterminalem, położonym 42 metry pod dworcem Grand Central. Miałby on osiem torów i cztery perony... [Źródło]"
Byłem bardzo ciekaw jak wyglada to słynne nowojorskie metro. Spodziewałem wystroju godnego stolicy najpotężniejszego państwa na świecie... nic podobnego! Miałem wrażenie, że schodzę do... piwnicy po ziemniaki. Faktem jest, że wchodziliśmy do metra jakimś nie-głównym wejściem ale ogarnęło mnie lekko klaustrofobiczne uczucie, kiedy wszedłem do wąskiego korytarza. Po chwili uczucie to wzmogło się, bo na dole panowała atmosfera jak w saunie - gorąco, duszno i parno. Jedyny plus - woda z nieba nie leje się na łeb. Na ścianach kafelki z wieloletnimi zaciekami rdzy. Kiedyś zapewne były kremowe ale czas nie był dla nich łaskawy. Warszawskie metro jest śliczne w porównaniu z nowojorskim, tyle że w Warszawie jest jedna nitka a tu nawet nie wiem ile, i to na różnych poziomach. Teraz trzeba kupić magnetyczną metrokartę. Stanęliśmy przed automatem.
- Można płacić gotówką albo kartą kredytową - wymamrotał pod nosem, Gramat wpatrzony w instrukcję obsługi.
- Nie używaj proszę przy mnie dzisiaj słowa GOTÓWKA
- Hehe, ja też wolę płacić KARTĄ :-) z naciskiem na KARTĄ
- Zaraz dostaniesz w łeb, to będziesz miał KARTĘ :-).
- To co, bierzemy tygodniówkę za 24 dolary?
- Tak, chyba najbardziej się opłaca, jeszcze nie raz będziemy jeździć.
- Tak, chyba najbardziej się opłaca, jeszcze nie raz będziemy jeździć.
- Gramatku czy ciebie też automat nie zapytał o PIN?
- No nie zapytał
- Nie chciałbym tu zgubić karty...
- Widziałeś napis na odwrocie metrokarty? :
IF YOU SEE SOMETHING - SAY SOMETHING! (Jeśli coś widzisz - powiedz coś!)
- To się nazywa prawdziwa reklama społeczna... Uważaj Michał!
- Co ?!
- Nic, martwie się czy ty dasz radę przejść środkiem bramki Gramasiu, dobrze ci radzę wciągnij brzuch hehe
- Martw się o siebie :-)
- Spadaj ;-)
- Co ?!
- Nic, martwie się czy ty dasz radę przejść środkiem bramki Gramasiu, dobrze ci radzę wciągnij brzuch hehe
- Martw się o siebie :-)
- Spadaj ;-)
Wejście za bramki było okratowane i zabezpieczone przed chętnymi do jazdy na gapę lepiej niż więzienie w Alcatras. W razie pożaru ciężko, by się było szybko stąd wydostać. Uuuuh - nie mam klaustrofobii, nie mam klaustrofobii, nie boję się zamkniętych przestrzeni, lubię zamknięte, okratowane, zatęchłe, brudne korytarze ;-)
- KA-WU-ES! (KWS =kolejny wielki sukces) - jesteśmy za bramkami i co teraz?
- Chyba w lewo
Byłem nieco oszołomiony ilością ludzi, w tych niekończących się, podziemnych korytarzach, które co i raz to się zwężały, to poszerzały, łączyły się ze sobą, to znów rozchodziły się niewiadomo gdzie i po co. Najśmieszniejsze było to, że wszyscy ludzie dokładnie wiedzieli jak się poruszać w tym mrowisku. Wszyscy - oczywiście - oprócz nas.
Z pomocą przyszedł nam "czarny anioł" z turbanem na głowie. Potężny, sympatyczny Hindus ubrany w tradycyjny strój, wręczył nam z uśmiechem darmową mapę metra i zapytał dokąd chcemy jechać. Wytłumaczył nam ze szczegółami jak dojechać na Greenpoint. Wszystko wydawało się jasne.
Szliśmy kilka minut mijając dziesiątki zamyślonych Nowojorczyków - czarnych, białych, kolorowych, grubych, chudych, małych, dużych, z najbardziej wymyślnymi fantazjami fryzjerów na głowach: od uroczych warkoczyków, poprzez kręcone, proste, pofalowane, do łysiny. Pełno tu oryginałów i niewielu "zwykłych szaraków". Na głowach czapki, chustki, kapelusze, wielkie kultowe marlejówki (berety a'la Bob Marley) kryjące imponująco długie dredy. Niby nic niezwykłego, a jednak wszystko to było dla mnie zupełnie niecodzienne. Teraz dopiero poczułem wyraźnie, że jestem w innym kraju.
Wiele z mijanych przez nas osób - w Polsce wzbudziłaby radosną sensacje, tutaj nikt nie zwracał uwagi na najbardziej nawet wymyślne wizje kreatorów mody. Odniosłem wrażenie, że inność zupełnie przestaje zaskakiwać, kiedy każdy człowiek jest tak bardzo inny. Żeby zwrócić na siebie uwagę w takim tłumie, trzeba by chyba wyjść nago, albo nie wiem ...polać się benzyną i zapalić... Przez chwilę zastanawiałem się, czy objuczony plecakiem i przyodziany w przeciwdeszczową, różową pelerynę - sam nie wyglądam jakoś dziwnie. Szybko się jednak uspokoiłem, bo choć wyglądałem jak starszy brat Quasimodo, to byłem - dokładnie jak cała reszta pasażerów - tyle oryginalny, co nijaki.
W końcu doszliśmy do naszego peronu.
- To chyba tutaj - stwierdził Michał
- Gramatku a co to za czarne placki na ziemi?
- Chyba w lewo
Byłem nieco oszołomiony ilością ludzi, w tych niekończących się, podziemnych korytarzach, które co i raz to się zwężały, to poszerzały, łączyły się ze sobą, to znów rozchodziły się niewiadomo gdzie i po co. Najśmieszniejsze było to, że wszyscy ludzie dokładnie wiedzieli jak się poruszać w tym mrowisku. Wszyscy - oczywiście - oprócz nas.
Z pomocą przyszedł nam "czarny anioł" z turbanem na głowie. Potężny, sympatyczny Hindus ubrany w tradycyjny strój, wręczył nam z uśmiechem darmową mapę metra i zapytał dokąd chcemy jechać. Wytłumaczył nam ze szczegółami jak dojechać na Greenpoint. Wszystko wydawało się jasne.
Szliśmy kilka minut mijając dziesiątki zamyślonych Nowojorczyków - czarnych, białych, kolorowych, grubych, chudych, małych, dużych, z najbardziej wymyślnymi fantazjami fryzjerów na głowach: od uroczych warkoczyków, poprzez kręcone, proste, pofalowane, do łysiny. Pełno tu oryginałów i niewielu "zwykłych szaraków". Na głowach czapki, chustki, kapelusze, wielkie kultowe marlejówki (berety a'la Bob Marley) kryjące imponująco długie dredy. Niby nic niezwykłego, a jednak wszystko to było dla mnie zupełnie niecodzienne. Teraz dopiero poczułem wyraźnie, że jestem w innym kraju.
Wiele z mijanych przez nas osób - w Polsce wzbudziłaby radosną sensacje, tutaj nikt nie zwracał uwagi na najbardziej nawet wymyślne wizje kreatorów mody. Odniosłem wrażenie, że inność zupełnie przestaje zaskakiwać, kiedy każdy człowiek jest tak bardzo inny. Żeby zwrócić na siebie uwagę w takim tłumie, trzeba by chyba wyjść nago, albo nie wiem ...polać się benzyną i zapalić... Przez chwilę zastanawiałem się, czy objuczony plecakiem i przyodziany w przeciwdeszczową, różową pelerynę - sam nie wyglądam jakoś dziwnie. Szybko się jednak uspokoiłem, bo choć wyglądałem jak starszy brat Quasimodo, to byłem - dokładnie jak cała reszta pasażerów - tyle oryginalny, co nijaki.
W końcu doszliśmy do naszego peronu.
- To chyba tutaj - stwierdził Michał
- Gramatku a co to za czarne placki na ziemi?
Spojrzałem na Gramata minę miał równie niewyraźną jak ja.
- A bo ja wiem?
- Wygląda to jak plamy od smoły może smołowali metro niedawno?
- Jest nasz pociąg !
- Wygląda to jak plamy od smoły może smołowali metro niedawno?
- Jest nasz pociąg !
***
Kilka dni później, już doprawdy nie pamiętam, w którym dokładnie dniu naszego pobytu w Nowym Jorku - temat intrygujących, czarnych placków powrócił gdy jechaliśmy metrem z bananami. Zapytałem chłopaków co o tym sądzą
- Na 100% to gumy stwierdził Maniek - u mnie pod gabinetem też mamy ten problem,
- Co sugerujesz?
- No bywa, że ludzie zamiast umyć zęby przed dentystą - żują gumy,
- Przynajmniej im z buzi ładnie pachnie - powinieneś być zadowolony hehe ;-))
- No ale niestety pod gabinetem się ich pozbywają
- Proszę daruj mi szczegóły. Ale przecież tych plam jest tutaj tysiące !!? Co, wszyscy w Nowym Jorku plują na ziemie?
- Obawiam się że tak.
- Przeeeestań, poza tym powinny być jakieś ... formy przejściowe - wiesz, jak wykwity w ospie wietrznej hehe. Powinny być .. no wiesz świeżo wyplute białe, potem szare lekko przydeptane , a na końcu czarne, a tu są same czarne placki - mówię Ci, że to smoła.
Teoria ospowej transformacji gumy do żucia wyjątkowo nas z Michałem rozbawiła.
- Patrzcie się lepiej, czy któryś nie... pluje - to będzie dowód rzeczowy ;-)
Śmiejąc się w duchu, nie mogłem sie opanować by nie spoglądać podejrzliwie na pasażerów. Po cichu liczyłem na to, że przy takiej ilości czarnych placków, któryś z pasażerów powinien niebawem rozwikłać mój dylemat. W międzyczasie próbowałem dyskretnie, butem, zedrzeć jeden z poddanych analizie wzrokowej placków, ale działanie to okazało się bezskutecznie.
Kilka dni później, już doprawdy nie pamiętam, w którym dokładnie dniu naszego pobytu w Nowym Jorku - temat intrygujących, czarnych placków powrócił gdy jechaliśmy metrem z bananami. Zapytałem chłopaków co o tym sądzą
- Na 100% to gumy stwierdził Maniek - u mnie pod gabinetem też mamy ten problem,
- Co sugerujesz?
- No bywa, że ludzie zamiast umyć zęby przed dentystą - żują gumy,
- Przynajmniej im z buzi ładnie pachnie - powinieneś być zadowolony hehe ;-))
- No ale niestety pod gabinetem się ich pozbywają
- Proszę daruj mi szczegóły. Ale przecież tych plam jest tutaj tysiące !!? Co, wszyscy w Nowym Jorku plują na ziemie?
- Obawiam się że tak.
- Przeeeestań, poza tym powinny być jakieś ... formy przejściowe - wiesz, jak wykwity w ospie wietrznej hehe. Powinny być .. no wiesz świeżo wyplute białe, potem szare lekko przydeptane , a na końcu czarne, a tu są same czarne placki - mówię Ci, że to smoła.
Teoria ospowej transformacji gumy do żucia wyjątkowo nas z Michałem rozbawiła.
- Patrzcie się lepiej, czy któryś nie... pluje - to będzie dowód rzeczowy ;-)
Śmiejąc się w duchu, nie mogłem sie opanować by nie spoglądać podejrzliwie na pasażerów. Po cichu liczyłem na to, że przy takiej ilości czarnych placków, któryś z pasażerów powinien niebawem rozwikłać mój dylemat. W międzyczasie próbowałem dyskretnie, butem, zedrzeć jeden z poddanych analizie wzrokowej placków, ale działanie to okazało się bezskutecznie.
- Mocno się trzymają cholery
- Dajcie spokój ludzie zaczynają na nas patrzeć! - syknął Pałek
- No i co ?! My tu prowadzimy badania naukowe! ;-)
Placki były wyjątkowo mocno przytwierdzone do podłoża. Ten fakt jak potwierdzałby raczej moją teorię o smole. Mundry (Tomek Czarny) widząc moje bezskuteczne próby uzyskania materiału do analizy organoleptycznej wyciągnął półdolarówkę, pochylił się i zdarł nią jeden z placków - od tej pory nie miałem już wątpliwości to niestety nie była smoła :-)
***
W wagonie metra zaskoczyła mnie mieszanka kolorów i języków: polski, chiński, angielski, rosyjski, francuski - do wyboru do koloru. Współczesna Wieża Babel ! Chłonąłem ten wielokulturowy, ludzki kogel-mogiel z zafascynowaniem. W błogim "chłonięciu" atmosfery, bardzo pomagała sprawnie działająca klimatyzacja w wagonie, co w porównaniu z piekielną duchotą na peronie było prawdziwym zbawieniem.
- Dajcie spokój ludzie zaczynają na nas patrzeć! - syknął Pałek
- No i co ?! My tu prowadzimy badania naukowe! ;-)
Placki były wyjątkowo mocno przytwierdzone do podłoża. Ten fakt jak potwierdzałby raczej moją teorię o smole. Mundry (Tomek Czarny) widząc moje bezskuteczne próby uzyskania materiału do analizy organoleptycznej wyciągnął półdolarówkę, pochylił się i zdarł nią jeden z placków - od tej pory nie miałem już wątpliwości to niestety nie była smoła :-)
***
W wagonie metra zaskoczyła mnie mieszanka kolorów i języków: polski, chiński, angielski, rosyjski, francuski - do wyboru do koloru. Współczesna Wieża Babel ! Chłonąłem ten wielokulturowy, ludzki kogel-mogiel z zafascynowaniem. W błogim "chłonięciu" atmosfery, bardzo pomagała sprawnie działająca klimatyzacja w wagonie, co w porównaniu z piekielną duchotą na peronie było prawdziwym zbawieniem.
***
Po około godzinie jazdy i dwóch przesiadkach dotarliśmy w końcu z Gramatem na róg Greenpoint Ave. i Manhattan Str. Na dworze deszcz przypomniał nam o sobie ze zdwojoną siłą. Kiedy zrobiło się chłodniej uświadomiłem sobie, że nadal jesteśmy przemoczeni. Otworzyliśmy nadwyrężone wiatrem parasole i podreptaliśmy w kierunku Polskiego Sport Pubu. W drzwiach powitał nas ponuro jegomość w garniturze:
- Twenty dollars
Po około godzinie jazdy i dwóch przesiadkach dotarliśmy w końcu z Gramatem na róg Greenpoint Ave. i Manhattan Str. Na dworze deszcz przypomniał nam o sobie ze zdwojoną siłą. Kiedy zrobiło się chłodniej uświadomiłem sobie, że nadal jesteśmy przemoczeni. Otworzyliśmy nadwyrężone wiatrem parasole i podreptaliśmy w kierunku Polskiego Sport Pubu. W drzwiach powitał nas ponuro jegomość w garniturze:
- Twenty dollars
- Za wejście?
- Tak, bo mecz jest, nasi grają.
- Wieeeemy, wiemy
- Po dwie dychy i wchodzicie.
W kieszeni mam 15 dolarów. Ooj kiepsko
- Wie Pan? Tam w środku są nasi koledzy. Przyjechali tu z Andrzejem Kozłowskim - zna Pan na pewno. Musze tylko sprawdzić czy są, zamelduje że dojechaliśmy i zaraz wyjdę. Ok.?
- Dobra, właź pan, ale szybko - odparł jegomość niechętnie.
- W środku tłum i gwar przerywany okrzykami sportowego podniecenia - nie sposób znaleźć nawet Muzyka, znanego z słusznej postury, a co dopiero takie drobiazgi jak Adaś czy Konik. Przez ułamek sekundy mignęła mi srebrna głowa Andrzeja Kozłowskiego.
- Andrzej! - krzyknąłem.
- O jesteście? A gdzie reszta?
- Przyjechaliśmy z Gramatem, reszta się odchamia na Columbia University.
Andrzej zauważył, że ociekam wodą i zaśmiał się:
- Przydałaby się jakaś suszarnia co?
- Oj, bardzo
- Mecz kończy się za godzinę
- Wiem ale tu nie ma gdzie usiąść, a poza tym nie bardzo mnie to rajcuje. Znajdziemy jakąś luźniejszą knajpkę w okolicy, walniemy piwko i przyjdziemy po meczu.
Andrzej kiwnął głową i uśmiechnął się na pożegnanie
***
- Wiesz co Gramasiu, Andrzej podrzucił mi pomysł, że można by się wysuszyć w jakiejś suszarni.
- Ok, a potem pójdziemy do tej orientalnej restauracji Moon Shadow na rogu i zjemy coś. Muszę jeszcze kupić telegrosik czy coś, bo te rozmowy z komórki do Polski strasznie drogo wychodzą.
Szliśmy szukając punktu z kartami telefonicznymi i gadając. Pogoda wybitnie nie sprzyjała estetycznym doznaniom i potęgowała efekt szarości, bylejakości i wszechogarniającego brudu. Niskie kilkupiętrowe domki, wydawały się ciężkie od tandetnych reklam i dziesiątek byle jak przywieszonych tablic informacyjnych natkanych jedna obok drugiej, tak jakby ktoś przywiesił je na dzień lub dwa, na chwilę, ale zapomniał zdjąć. Gdyby świeciło słoneczko, zapewne wszystko wyglądałoby zupełnie inaczej. Szliśmy w milczeniu, co raz bardziej przygnębieni tym co widzimy. Greenpoint - polska dzielnica... mieliśmy wrażenie, że to raczej... dzielnica biedoty...
- Mam dość. Wszystko wygląda nie tak jak sobie wyobrażałem. To ma być ta wspaniała, bogata Ameryka? Chyba musze się urżnąć i przeczekać ten cholerny deszcz. Muszę tu przyjechac jak będzie ładna pogoda, bo przygnebia mnie ten widok... Humor siadł mi do reszty.
W kieszeni mam 15 dolarów. Ooj kiepsko
- Wie Pan? Tam w środku są nasi koledzy. Przyjechali tu z Andrzejem Kozłowskim - zna Pan na pewno. Musze tylko sprawdzić czy są, zamelduje że dojechaliśmy i zaraz wyjdę. Ok.?
- Dobra, właź pan, ale szybko - odparł jegomość niechętnie.
- W środku tłum i gwar przerywany okrzykami sportowego podniecenia - nie sposób znaleźć nawet Muzyka, znanego z słusznej postury, a co dopiero takie drobiazgi jak Adaś czy Konik. Przez ułamek sekundy mignęła mi srebrna głowa Andrzeja Kozłowskiego.
- Andrzej! - krzyknąłem.
- O jesteście? A gdzie reszta?
- Przyjechaliśmy z Gramatem, reszta się odchamia na Columbia University.
Andrzej zauważył, że ociekam wodą i zaśmiał się:
- Przydałaby się jakaś suszarnia co?
- Oj, bardzo
- Mecz kończy się za godzinę
- Wiem ale tu nie ma gdzie usiąść, a poza tym nie bardzo mnie to rajcuje. Znajdziemy jakąś luźniejszą knajpkę w okolicy, walniemy piwko i przyjdziemy po meczu.
Andrzej kiwnął głową i uśmiechnął się na pożegnanie
***
- Wiesz co Gramasiu, Andrzej podrzucił mi pomysł, że można by się wysuszyć w jakiejś suszarni.
- Ok, a potem pójdziemy do tej orientalnej restauracji Moon Shadow na rogu i zjemy coś. Muszę jeszcze kupić telegrosik czy coś, bo te rozmowy z komórki do Polski strasznie drogo wychodzą.
Szliśmy szukając punktu z kartami telefonicznymi i gadając. Pogoda wybitnie nie sprzyjała estetycznym doznaniom i potęgowała efekt szarości, bylejakości i wszechogarniającego brudu. Niskie kilkupiętrowe domki, wydawały się ciężkie od tandetnych reklam i dziesiątek byle jak przywieszonych tablic informacyjnych natkanych jedna obok drugiej, tak jakby ktoś przywiesił je na dzień lub dwa, na chwilę, ale zapomniał zdjąć. Gdyby świeciło słoneczko, zapewne wszystko wyglądałoby zupełnie inaczej. Szliśmy w milczeniu, co raz bardziej przygnębieni tym co widzimy. Greenpoint - polska dzielnica... mieliśmy wrażenie, że to raczej... dzielnica biedoty...
- Mam dość. Wszystko wygląda nie tak jak sobie wyobrażałem. To ma być ta wspaniała, bogata Ameryka? Chyba musze się urżnąć i przeczekać ten cholerny deszcz. Muszę tu przyjechac jak będzie ładna pogoda, bo przygnebia mnie ten widok... Humor siadł mi do reszty.
- Fakt, niespecjalnie tu dbają o czystość na ulicach... przykre to trochę...
- O patrz, LAUNDRY SHOP, tu się możemy wysuszyć, rzuciłem od niechcenia
- Jak Ty sobie to wyobrażasz? - zapytał Gramat
- Normalnie, widziałem na filmach, że tam są takie duże pralki i suszarki. Plan jest prosty: rozbieramy się do majtek i wrzucamy rzeczy do suszarki.
- Ok. To ja idę dzwonić, a Ty idź się już suszyć
Niewiele myśląc wszedłem do pralni i zagadałem po angielsku do wyraźnie zmęczonej życiem, ponurej starszej Hinduski:
- Przepraszam ile minut mogę się suszyć za 15 dolarów? Jestem totalnie przemoczony - zapytałem po angielsku
- Za 15 dolarów??! Jakieś 30-40 godzin - zaśmiała się skrzekliwie staruszka .
- Super! A ile zapłacę za 20 minut?
- Dwudziestopięciocentówkę za 25 minut.
- Looozik! Mogę tu? - wskazałem na jedną z zardzewiałych suszarek gazowych. Staruszka kiwnęła głową potakująco.
Przez rdzawe otwory widać było żywy, płonący ogień. Poza mną i skrzeczącą staruszką w suszarni była jeszcze jedna klientka. Zacząłem się szybko rozbierać. Kiedy zdejmowałem spodnie skrzeczący głos krzyknął:
- You must not take your pants off!
- You must not take your pants off!
(Nie wolno Ci zdejmować spodni!)
- Why ???! Im totally wet!!! My pants are totally wet, too!
- Why ???! Im totally wet!!! My pants are totally wet, too!
(Dlaczego? Jestem totalnie przemoczony, moje spodnie też!)
- I am calling the COPS!!!
(Dzwonię po gliny!)
- I am calling the COPS!!!
(Dzwonię po gliny!)
Co?? będziesz mnie policją straszyć ty czarownico ? - pomyślałem
- Don't worry, I have nothing to hide (Niech Pani się nie boi/martwi- nie mam nic do ukrycia) - zażartowalem żeby rozładować sytuacje
- I'm not worried, I'm calling the Police (Ja się nie boje - ja wzywam Policję)- skonstatowała stanowczo staruszka, której daleko było najwyraźniej do śmiechu.
No i co mi Policja zrobi?! - pomyślałem - Chyba każdy normalny "glina" zrozumie, że deszcz leje jak głupi, a przemoczony człowiek szuka pomocy w suszarni. Ale Czarownica nie na żarty ruszyła rączym kłusem do swojej kanciapy, aby zapewne zadzwonić po stróżów prawa.
- Okay! Okay !!! ZAKŁADAM TE CHOLERNE SPODNIE ! pójdę gdzieś indziej! Co za ludzie!
Wkurzony i ubrałem mokre ciuchy na umęczone ciało - od razu przypomniały mi sie stare, dobre rejsowe czasy. Wyszedłem bluzgając pod nosem.
Szczęśliwie jakieś 200m dalej, znalazłem drugą pralnie. Tym razem postanowiłem wejść "na pewniaka". Nie miałem wyjścia, bo jak mi się wydawało, była to ostatnia pralnio-suszarnia w zasięgu wzroku. Nie pytając o cenę wszedłem zdecydowanym krokiem, tak jakbym mieszkał w tej dzielnicy od 20 lat. Nauczony doświadczeniem zapytałem tylko krótko
- Czy mogę się wysuszyć?
Sympatyczna, drobniutka Tajka, w wieku około 50 lat, kiwnęła głową, nie przerywając składania seksownych damskich stringów.
Byłem kompletnie zdesperowany i bałem się, że jeśli tej Pani też nie podoba się mój śniady tyłeczek, to moje ciało za chwilę zacznie się rozpuszczać jak mydło w wannie. Gdy tylko odwróciła głowę w ułamku sekundy rozebrałem się do fig ;-) i jak gdyby nigdy nic, całe ubranie błyskawicznie wrzuciłem do suszarki, wrzuciłem monetę i zatrzasnąłem drzwiczki. Kiedy siedziałem uśmiechnięty w samych gatkach, Tajka podniosła wzrok i zrobiła mocno niezrozumiałą dla mnie minę, która nazwać by należało TE-O-ŻET (TOŻ =totalny opad żuchwy ;-) ).
- No co do diabła! Chłopa w slipkach żeś nie widziała?! - powiedziałem przez zaciśniete zęby z szerokim dla niepoznaki uśmiechem. Uśmiechnąłem się najśliczniej jak potrafiłem. Mój diabelski plan powiódł się w 100%
- HA! Co szefowa? Nie możesz mnie już teraz wygonić, bo suszarka wyłączy się automatycznie dopiero za 25min tralalala !!! - mamrotałem wesoło pod nosem.
Szefowa raz po raz rzucała niespokojne spojrzenia w moją stronę, a ja jakby nigdy nic, siedziałem na krześle i rozmarzony czekałem na suche ubrania oraz na Gramata. Po 25 minutach suszarka wydała z siebie resztką sił zmęczone PING!!! Sprawdziłem niepewnie reką... mmmmmm.. moje ubrania były rozkosznie suche jak wiór! Z lubością zacząłem ubierać jeszcze gorące rzeczy. W tym czasie do pralni wszedł Gramat.
- No i jak wysuszyłeś się?
- Tak, ładuj się tutaj póki wolne.
- I co w samych majtach siedziałeś?
- A jak?
- No ok
- No ok
Gramat podobnie jak ja, rozebrał się do slipek - został jednak w bluzie bo ta nie ucierpiała od deszczu i wrzucił resztę rzeczy do suszarki.Tajka już nawet nie patrzyła w nasza stronę.
- I dobrze, niech się nie gapi, bo będzie miała koszmary - powiedziałem półgłosem, szatańsko śmiejąc się pod nosem.
- Co ? o co chodzi? - zapytał nieswiadom moich przejść Gramat
- Eee Nieee, nic takiego. Coś jest "nie tak" z tymi kobitkami tutaj. Z jednej pralni wyrzuciła mnie skrzecząca czarownica, kiedy zacząłem zdejmować spodnie, a ta tutaj gapi się jakby po raz pierwszy od 20 lat faceta zobaczyła.
- "Boście dawno chłopa nie miały!!" hehe :-)
- Hehe. Jak się rozebrałem to zrobiła taaaaakie oczy jakby zobaczyła 8 cud natury hehe. Do Brada Pitta to ociupinkę mi brakuje hehe, naprawdę nie wiem co te kobiety we mnie widzą hahaha.
- I dobrze, niech się nie gapi, bo będzie miała koszmary - powiedziałem półgłosem, szatańsko śmiejąc się pod nosem.
- Co ? o co chodzi? - zapytał nieswiadom moich przejść Gramat
- Eee Nieee, nic takiego. Coś jest "nie tak" z tymi kobitkami tutaj. Z jednej pralni wyrzuciła mnie skrzecząca czarownica, kiedy zacząłem zdejmować spodnie, a ta tutaj gapi się jakby po raz pierwszy od 20 lat faceta zobaczyła.
- "Boście dawno chłopa nie miały!!" hehe :-)
- Hehe. Jak się rozebrałem to zrobiła taaaaakie oczy jakby zobaczyła 8 cud natury hehe. Do Brada Pitta to ociupinkę mi brakuje hehe, naprawdę nie wiem co te kobiety we mnie widzą hahaha.
- No jaaasne ;-)
- Serio stary - brakuje mu jakieś... 30 kilo hahaha :-)
- Kochany, śmiej się śmiej, mistrzowie Sumo, mają na dalekim wschodzie niezłe branie
- Hehe, nie no jaaasne, stary ona na ciebie wyraźnie leci, naprawdę nie wiem na co jeszcze czekasz hehehe
- Dobra, dobra nie wiem czy nie zauważyłeś, że ona ma z 600 lat! Lepiej susz się i spadamy.
Po kolejnych 20 minutach, tym razem Gramat uśmiechał się jak niemowlę po zmianie pampersa. Pocieszywszy zmoknięte ciało suchymi, ciepłymi rzeczami, podziękowaliśmy pięknymi uśmiechami niewyżytej szefowej i opuściliśmy ten suszarniany raj, błogosławiąc Andrzeja Kozłowskiego za pomysł. Tym bardziej ucieszyliśmy się widząc go stojącego z naszymi chłopakami przed SPORT PUBEM po zakończonym porażką (niestety) polskiej drużyny, meczu Polska-Anglia.
- Andrzejku dzięki za pomysł z suszarnią! Właśnie się wysuszyliśmy :-)
Po kolejnych 20 minutach, tym razem Gramat uśmiechał się jak niemowlę po zmianie pampersa. Pocieszywszy zmoknięte ciało suchymi, ciepłymi rzeczami, podziękowaliśmy pięknymi uśmiechami niewyżytej szefowej i opuściliśmy ten suszarniany raj, błogosławiąc Andrzeja Kozłowskiego za pomysł. Tym bardziej ucieszyliśmy się widząc go stojącego z naszymi chłopakami przed SPORT PUBEM po zakończonym porażką (niestety) polskiej drużyny, meczu Polska-Anglia.
- Andrzejku dzięki za pomysł z suszarnią! Właśnie się wysuszyliśmy :-)
- Jak to?
- No normalnie, wszystkie ciuchy wrzuciliśmy do suszarki za 50 centów.
- A w co się przebraliście ?
- Jak to w co? W nic - rozebraliśmy się i wrzuciliśmy wszystko do pralni
- Nie no, oprócz majtek oczywiście
- CO ??!! W SAMYCH GACIACH PARADOWALIŚCIE W PRALNI???!!!
- No a jak!? - potwierdziłem niepewnie
- NIE WIERZE!!! PANOWIE CZY WY WIECIE CO ŻEŚCIE ZROBILI ??! TUTEJSZE PRAWO STANOWE SUROWO ZABRANIA OBNAŻANIA SIĘ W MIEJSCACH PUBLICZNYCH!!!! za to się tutaj IDZIE DO ARESZTU!!!
- Jakiego tam obnażania, bez przesady. Przecież nie pokazywałem gołego tyłka!
- Aż dziwne, że nie wezwali Policji, normalnie już byście leżeli skuci na masce radiowozu.
- Nooo...ekhem... - chrząknąłem znacząco spogladajac na Gramata - dzięki szybkiej reakcji uniknęliśmy Policji, bo wyszedłem z pierwszej pralni zanim Czarownica wykręciła numer...
- CHŁOPIE !!! tutaj facet nawet na plaży musi mieć specjalne majtki - takie bokserki przedłużane do kolan!!!
- Nie wolno tu chodzić facetom w slipkach nawet na plaży!
- Nie!
- CO??? - zbladłem - To ma być ten wolny kraj - Ameryka?! Co minutę ginie człowiek od kuli, a gołej dupy się boją?
Andrzej ryknął śmiechem:
- Obawiam się, że nie zdążylibyście wyjść aresztu przed koncertem, o grzywnie nie wspominam ! Hahahha
Andrzej ryknął śmiechem:
- Obawiam się, że nie zdążylibyście wyjść aresztu przed koncertem, o grzywnie nie wspominam ! Hahahha
- No pięknie, nawet nie mów - nieznajomość prawa szkodzi...
- A tak poważnie, pokazanie się tutaj publicznie w slipkach przed kobietą, to wielka obraza dla tej kobiety, to tak
jakbyś ją uderzył w twarz
- Toż to absurd!!! Bezsens!
- No... takie zwyczaje
- O MATKO! ja nie chciałem nikogo urazić, nie miałem pojęcia, chciałem tylko wysuszyć rzeczy! Biedna Tajka :-(
- HAHAHAHAHA W SAMYCH GACIACH SIĘ SUSZYLI !!! :-) Nieee no musze zadzwonić i powiedzieć o tym chłopakom z klubu - zarykiwał się Andrzej - jedliście coś?
- Nie, wiesz... jakoś na chwilę odeszła mi ochota na jedzenie... Ta staruszka o mało butów nie pogubiła lecąc do telefonu...
- Jaka staruszka...?
- Aaa... taka jedna.. miła bardzo... kiedyś ci opowiem... chodźmy jeść...
Wizja aresztu i kary finansowej okazała się dla mnie nieco stresująca. Warto znać lokalne prawo i zwyczaje, zanim zdejmie się spodnie w obcym kraju.
- Tu za rogiem dają niezłe polskie żarcie - rzucił Andrzej
Wizja aresztu i kary finansowej okazała się dla mnie nieco stresująca. Warto znać lokalne prawo i zwyczaje, zanim zdejmie się spodnie w obcym kraju.
- Tu za rogiem dają niezłe polskie żarcie - rzucił Andrzej
- Marze o schabowym z ziemniakami - wydusiłem z siebie
- Znajdzie się, chodźcie ja dzisiaj stawiam obiad "bohaterom bez spodni" :-)
Ciąg dalszy nastąpi...
Ciąg dalszy nastąpi...
Inne artykuły z tego cyklu
Informację wprowadził(a): Maciej "YenJCo" Jędrzejko - godz. 6:9, 27 styczeń 2006, wyświetlono: 7202 razy
Komentarze: pokaż wszystkie
» dodaj własny komentarz
McGramat |
wysłano: 8:37,30 styczeń 2006
Publikowanie moich zdjęć w stanie połowicznego negliżu może być Maćku dla Ciebie przyczyną wielu groźnych chorób. Tym bardziej cholero, że nie pokazałeś żadnego SWOJEGO zdjęcia z tej pralni a przecież obaj wiemy, że Prawdziwie Piękne Ciało to masz właśnie Ty...
|
Odpowiedz na ten komentarz |
Waldi |
wysłano: 8:59,30 styczeń 2006
Dzięki Maćku za odrobinę humoru w tym smutnym dniu
|
Odpowiedz na ten komentarz |
Waldi |
wysłano: 9:2,30 styczeń 2006
Hmmm skoro Gramata tam nie było, to kto robił Maćkowi fotki w suszarni ? nic nie pisał o statywie, to musiał być ta Thajka :)
|
Odpowiedz na ten komentarz |
tom-ash |
wysłano: 12:6,30 styczeń 2006
A gdzie Ty tu masz zdjęcia Maćka w pralni?
|
Odpowiedz na ten komentarz |
waldi |
wysłano: 14:33,30 styczeń 2006 |
Odpowiedz na ten komentarz |
Aland(y) |
wysłano: 15:18,30 styczeń 2006
gratuluję panowie pomysłu, z tą suszarką to było naprawdę.... ryzykowne ;-)
|
Odpowiedz na ten komentarz |
YenJCo |
wysłano: 16:20,30 styczeń 2006
Doktorze a kto miał mi zrobić fotki w pralni ? Tajka? Jak przyszedłes ja juz sie ubrałem. Niestety nie istnieją zdjęcia mojego wątłego ciałka z tamtej pralni. Poza tym jesteś odrobinę przystojniejszy więc żadna to strata dla ludzkości :-) że mnie tam niema :)
A co do Twoich zdjęć - to sam wiesz, że to było nieuniknione :-) Poza tym wyszedłeś naprawdę sexi :)
Ssscisk!
Macieyco
|
Odpowiedz na ten komentarz |
Elik |
wysłano: 1:39,1 luty 2006
"Ameryka?! Co minutę ginie człowiek od kuli, a gołej dupy się boją?" - odlot w kratkę!
A że takie pomysly jak ten z publicznym sie obnażaniem mieć będziecie (Doktor??!) to do mojej malej główki nigdy by mi nie przyszło... Przy czym nie ma się co oburzać o zdjęcia, bo są slodkie i potwierdzają, że ta niesamowita akcja naprawdę miała miejsce.
Nie mogę się doczekać ciągu dalszego :)
Mam nadzieję, ze Twoje plecy już lepiej (Dużo zdrówka!!!) ...i że na Shanties zaśpiewasz (zgodnie z obietnicą) "Les Filles des Forges" (- sprośne as it is) w bardziej mobilnym stanie.
Pozdrawiam serdecznie!
|
Odpowiedz na ten komentarz |
Stłukla - Dariusz Ślewa |
wysłano: 21:20,1 luty 2006
Przeczytałem wszystkie komentarze - bardzo zajmujące.
Ciekawe kiedy zaczyna się ten "szlam" , o którym tu ostatnio tak głośno ?
Jakby co - to ja już wytentego na grupe !
Gretingi
Stłukiel
|
Odpowiedz na ten komentarz |
Stłukla - Dariusz Ślewa |
wysłano: 16:48,2 luty 2006
W komentarzu poniżej znajdują się moje wygłupy na tamat spamu - proszę się nie przejmować.
Ponieważ Maciek zaniepokoił się nieco - tłumaczę - nie ma w tym żadnych podtekstów, ukrytych treści - ino odrobina dobrego humoru i śmiechu
Stłukiel
|
Odpowiedz na ten komentarz |