Artykuły
Pomysł na wirtualny wywiad
Wywiady
Gdy pisałam relację Banana Boat i mali piraci z Czarnej Perły nurtowały mnie pytania dotyczące tego nietypowego koncertu zorganizowanego w sobotę 14 marca 2009 r. ...
Gdy pisałam relację Banana Boat i mali piraci z Czarnej Perły nurtowały mnie pytania dotyczące tego nietypowego koncertu zorganizowanego w sobotę 14 marca 2009 r.
Co to jest kiedy Cię głowa boli i obrazki są? właśnie! POMYSŁ (cytat: Kabaret Paranienormalni).
Taki ból głowy stał się i moim udziałem - skoro są pytania, to istnieją też odpowiedzi. A kto mógłby mi ich udzielić? Maciej Jędrzejko! Wysłałam e-mail z pytaniami i w ten oto sposób powstał wirtualny wywiad:
Joanna Błażejewska-Radzio ("Indy"): Czyją inicjatywą było zorganizowanie w Czarnej Perle koncertu dla dzieci?
Maciej Jędrzejko "YenJCo": Pomysł Bananowego Koncertu dla Dzieci to robota Sławka Sobotki - właściciela Tawerny Czarna Perła oraz Idy Dudkiewicz - jej menadżera, którzy jako jedni z pierwszych zgłosili konkretną propozycję wspierania Szantymaniaka w odpowiedzi na redakcyjny apel do Czytelników. Sławek zaproponował, żeby połączyć przyjemne z pożytecznym i zorganizować koncert, z którego dochód byłby przeznaczony dla naszego portalu i gazety. Doszliśmy do wniosku, że idealną okazją będzie dzień, w którym Warszawa żyje targami "Wiatr i Woda", na które co roku przyjeżdża kilka tysięcy ludzi z całej Polski. Była to szansa, której należało nie zmarnować. Sławek zapytał czy nie moglibyśmy dodatkowo zagrać jeszcze koncert dla dzieci w godzinach wczesnopopołudniowych. Pomysł mnie zaskoczył, ale pomyślałem - czemu nie? Tego jeszcze nie robiliśmy - a ja staram się nigdy nie odmawiać losowi, jeśli nie muszę.
Indy: Czym kierował się zespół Banana Boat przy wyborze repertuaru?
Yen: Występując w obecnym składzie od ponad 10 lat - często spotykamy się z dziećmi na naszych koncertach. I nie da się ukryć, że mamy do nich szczególną słabość - może dlatego, że sami mamy małe dzieci, z którymi spędzamy zbyt mało czasu. A to dzieci właśnie okazują się najlepszymi krytykami twórczości muzyka. Jeśli idzie o stopień bezwzględności w tej krytyce, lepsze od dzieci są tylko żony. Dziecko, któremu nie spodoba się utwór mówi: tatusiu ładna ta piosenka, ale może już pooglądamy MINI-MINI... Żona zaś - z wdziękiem właściwym żonie - powiedzieć potrafi "WYŁĄCZ KOCHANIE TĘ LAJERĘ" (śmiech).
Tak, więc używam mojego synka jako testera (śmiech). Jeśli Michałek po kilku usłyszeniach piosenki nawet jej nie wspomina - to znaczy, że to będzie niewypał albo jedna z tych piosenek, co to ją rozumie 5 osób, a dopiero po latach ktoś powie: ambitna... (śmiech). Wrażliwość dziecka sprawdza się na scenie. Piosenki takie jak ZĘZA, A MOŻE TAK czy ARKTYKA - to ulubione utwory naszych dzieciaków i dziwnym trafem - dokładnie te same cieszą się największą sympatią dorosłych słuchaczy. Zatem nie mam złudzeń, że trzeba wierzyć dzieciom i ich słuchać, bo one operują czystymi, pozbawionymi głębokich przemyśleń emocjami. Na scenie to chyba jednak emocje okazują się najważniejsze. Wydaje mi się, że dzieci myślą zerojedynkowo - albo im się coś bardzo podoba, albo w ogóle nie zwracają uwagi.
Indy: Jaka jest podstawowa różnica pomiędzy występem przed dorosłą publicznością a występem przed dziećmi?
Yen: Widz (bez względu na wiek) przychodzący na koncerty oczekuje najczęściej, że to, co dzieje się na scenie w jakiś sposób przykuje jego uwagę. Dorosły widz najlepiej czuje się w tłumie - kiedy staje się elementem grupy, wtedy puszczają hamulce i zaczyna się zabawa. Dziecko natomiast znacznie bardziej niż dorosły oczekuje podejścia indywidualnego, spojrzenia, zwrócenia się właśnie do niego. Kontakt wzrokowy z dzieckiem jest znacznie bardziej istotny. Dzieci intuicyjnie i wprost odczytują emocje przekazywane ze sceny, ale równiez bardzo szybko się nudzą, kiedy nie ma na scenie nic, co mogłoby je zainteresować. Maluchy okazują swoje znudzenie znacznie bardziej bezwzględnie niż dorośli. Ci ostatni znacznie "więcej zniosą", zanim zaczną okazywać artyście dezaprobatę. Dzieci są w tej kwestii BEZ-WGLĘD-NE (uśmiech). Natychmiast zaczynają się czymś bawić, rozglądać, gadać (uśmiech). Dzieci, kiedy tylko pozbędą się pierwszej nieśmiałości i lęku, zaczynają się zachowywać się w pełni spontanicznie, czego nie zawsze można powiedzieć o dorosłych.
Dorośli raczej właśnie dostosowują się do grupy. Kiedy wszyscy szaleją - to my też. Ale ktoś musi zacząć... W tłumie łatwiej uwalniamy emocje. Dziecko nie potrzebuje innych do tego, żeby zacząć szaleć. Dorośli znacznie silniej trzymają swój afekt na smyczy rozumu i doświadczenia. Mają świadomość, że wokół nich są inni... którzy gotowi nie wiadomo co pomyśleć ;-) .
Dzieci mają konwenanse w głębokim poważaniu, albowiem nie mają świadomości ich istnienia i to jest cudowne (uśmiech). Zwrócenie na scenę uwagi kilkulatka to nie problem - problemem jest jej utrzymanie na dłużej niż 2-3 minuty. To właśnie okazuje się największą sztuką. Jak wielki to wysiłek - uświadomiłem sobie dopiero w trakcie i po zakończeniu tego koncertu. Po 45 minutach czułem się tak fizycznie i intelektualnie wyczerpany, jak po 2 godzinnym koncercie dla dorosłych (uśmiech). Tym większym szacunkiem darzę Mirka Kowalewskiego, który wyspecjalizował się w "pajdo-słuchaczach" i od lat jest w tej dziedzinie wzorem teraz wiem jak bardzo trudnym do doścignięcia.
Indy: Czy ten koncert był pierwszym zagranym przez zespół dla tak specyficznej publiczności?
Yen: Tak, dla Banana Boat był to pierwszy w karierze koncert dedykowany wyłącznie dzieciom, a zagraliśmy około 370 koncertów przez ostatnie 10 lat istnienia tego składu.
Indy: Jakie odczucia towarzyszyły Tobie Maćku w czasie tego koncertu?
Yen: Początkowo trema i niepokój. Zawsze mam tremę przed koncertami. Tutaj miałem poczucie, że nie mam pojęcia, co się wydarzy. Czarna Perła zapewniła wystrój, baloniki, gadżety dla dzieci Ida - menago Perły zachowała się naprawdę w pełni profesjonalnie. Mieliśmy wszystko, o co poprosiłem i wiele jeszcze dodatkowych atrakcji. To bardzo pomogło. Mówiąc szczerze nie mieliśmy zbyt wiele czasu, żeby wyreżyserować i dokładnie przemyśleć scenariusz tego koncertu. Dlatego też nie było fajerwerków, niespodziewanych zwrotów akcji itd.
Było za to sporo stresu i wylanego potu z naszej strony. Były też krótkie, ale jak sądzę wyczuwalne momenty chaosu - kiedy tłumek dzieciaków nie bardzo wiedział, co dokładnie robić i dlaczego właśnie tak... a my nie mieliśmy bladego pojęcia, jak im powiedzieć w trakcie piosenki, że mają dalej robić to, co im pokazaliśmy, zanim się zaczęła. Ujawnił się kilka razy mój brak doświadczenia w prowadzeniu tak specyficznego koncertu. Ale nie było wyjścia, więc poszedłem na tzw. "spontan i improwizację". Jak jednak wiadomo najlepsze improwizacje to te porządnie wcześniej przygotowane (uśmiech).
Ale cóż, jakoś poszło ośle, jakoś poszło... jak mówił Shrek. Jeśli był uśmiech na małych gąbkach, to oprawę i pomysły z czasem doszlifujemy - "pierwsze koty za płoty". Czapa do ziemi (jak mawia Messalina) dla wszystkich, którzy przyczynili się do organizacji tego koncertu oraz dla rodziców, którzy zechcieli przyjechać z dziećmi. Dziękuję za daną nam szansę.
Indy: Patrząc z perspektywy czasu - czy coś byś zmienił w sposobie prowadzenia koncertu?
Yen: Gdybym miał wiecej czasu i dzisiejsze doświadczenie - napisałbym konkretny scenariusz. Spróbowałbym wpleść w koncert więcej konkretnych, przygotowanych pomysłów. Starałbym się BUDOWAĆ nastrój koncertu. tak jak staramy się to robić podczas koncertów dla dorosłych. Kolejność śpiewanych piosenek niemal nigdy nie jest przypadkowa. Tutaj było sporo przypadkowości. Właściwie testowaliśmy, co się dzieciakom spodoba, a co nie, opierając się głównie na naszym repertuarze. Myślę, że nie dało się odpowiedzieć na pewne pytania wcześniej, bo dopiero w praktyce okazało się gdzie są dziury.
Już wiem, że na przykład angielskie piosenki to nie jest najlepszy pomysł. Dzieci nie są w stanie szybko złapać nawet łatwych słów, których dotąd nie słyszały. Albo należy dłużej ich uczyć... z kolei jeśli będziemy ich uczyć zbyt długo - to się zdekoncentrują, a jak im się nie uda za pierwszym razem - to się zniechęcą.
Z dorosłymi nie ma takiego problemu. Dorośli nie mają aż takiej potrzeby rozumieć wszystkiego. Powiedzmy sobie szczerze: wielu z nas ma tak, że jeśli umiemy powtórzyć jakąś frazę choćby fonetycznie - to dla potrzeb danej piosenki zupełnie nam to wystarcza. Ilu z nas (z ręką na sercu) zastanowiło się czy np Enya śpiewa "Sail away, sail away, sail away " ? Czy przez całe lata nie wystarczało nam "SEJUŁEJ, SEJUŁEJ , SEJUŁEJ" ? ;-) Dziecko, jeśli nie rozumie, co ma śpiewać - po prostu nie zaśpiewa.
Indy: Czy w przyszłości zespół Banana Boat zamierza grać koncerty dla dzieci?
Yen: No pewnie! Z wielu powodów - zdecydowanie tak. Po pierwsze, jeśli poczujemy, że naprawdę panujemy nad sytuacją, to będziemy się naprawdę świetnie bawić bez takiego stresu, a to z kolei odczują pozytywnie słuchacze. Po drugie tego typu praca z dziećmi daje ogromną satysfakcję, a ich uśmiech leczy wszelkie inne życiowe boleści. Po trzecie, wierzę w to, że jeśli robisz coś dobrego dla dziecka, to stajesz się lepszym człowiekiem. Po czwarte mamy bananowe doświadczenia z koncertami dla dzieci chorych. Śpiewaliśmy kilka lat temu charytatywne koncerty w Centrum Pediatrii w Sosnowcu dla dzieci-pacjentów Oddziału Psychiatrycznego, jak również w Ośrodku Opieki Dziennej dla dzieci niepełnosprawnych umysłowo w Katowicach - Giszowcu a także dla małych podopiecznych Miejskiego Ośrodka Pomocy Społecznej w Sosnowcu. Potem jeszcze przez wiele lat pracownicy wspominali nas ciepło i podkreślali, jak ważne dla dzieci było to, że byliśmy z nimi.
O koncertach dla dorosłych ludzie zapominają bardzo szybko - mija weekend i każdy wraca do swojego wiru codzienności. Mało komu chce się skomentować swoje emocje po koncercie choćby w księdze gosci zespołu czy na forum. Koncerty i emocje które ze sobą niosą są niestety - nad czym bardzo ubolewam - bardzo ulotne, choć oczywiscie warto zobaczyć bysk zębów i oczy naszych słuchaczy choć przez ułamek sekundy.
Koncerty dla dzieci to zupełnie inna sprawa - te zostają w ich małych głowach i serduszkach na zawsze. Dzieci dorastają ze świadomością "BYŁEM SCENIE Z TYM PANEM". Kiedy staną się dorosłymi, będą ze łzami w oczach wspominać te ważną chwilę. Dorosłych - a szczególnie tych nieco starszych dorosłych, którzy "wszędzie już byli i wszystko widzieli" - trudno jest napełnić poczuciem, że to co się dzieje wokół nich - jest naprawdę wyjątkowe i niepowtarzalne. Kolejny powód jest taki, że każda forma wywoływania uśmiechu na małych dzióbkach po prostu ma sens a ich "wapniaki" czyli ich "starzy" spojrzą być może łaskawszym okiem na nas, kiedy na koncercie dla dorosłych zacznę kolejną piosenkę o dwie tonacje za wysoko, czy znów zdarzy mi się pomylić tekst (uśmiech).
Ale jest jeszcze coś. Nie wiem, jak to powiedzieć, ale mam swoje wielkie marzenie, które polega na tym, że chciałbym żeby jak najwięcej ludzi w Polsce posmakowało Morza od strony żagli. Może dlatego, że kiedy miałem 14 lat i pierwszy raz Mój Starszy i Mądrzejszy Brat wziął mnie na miesięczny rejs na s/y Witeź II (niech zapałki z niego wystugane płoną wiecznym ogniem ;-)) - poczułem jak to jest "bohaterem z krwi być i kości" - dla siebie samego i dla moich przyjaciół. Moje poczucie własnej wartości od czasu kontaktu z Morzem wystartowało w górę jak rakieta kosmiczna. Przestałem być "szarym myszkiem" a zacząłem być 14 letnim porządnym ŻEGLARZEM, który z facetami w wieku 50 lat i wiecej - był per TY - był naprawdę ich "kompanem z Morza..." to wiele znaczyło dla młodego łebasa.
Dzięki doświadczeniu Morza nagle okazało się, że naprawdę nie ma rzeczy niemożliwych - są tylko mniej i bardziej trudne do zrealizowania. Kontakt z szantami i Morzem - zmienił mnie bardzo i chyba na lepsze. Na podstawie własnego doświadczenia wiem, że kontakt z szantami może zmienić również i życie innych ludzi - małych i dużych - na lepsze.
Miałem kilka lat temu wieliki zaszczyt być w 2003 roku na spotkaniu KACZORÓW - 20 lat po rejsie na Pogorii. Kilkudziesięciu ludzi zjechało z całej Polski i z całego świata by spotkac się ze sobą i swoim Kapitanem Baranowskim. Mnie zaprosił uczestnik tego rejsu - Kazimierz Robak - cudowny facet, autor książki "Pogorią na koniec świata" jeden z ludzi, którzy pomagali mi konstruować stronę o s/y Bieszczady kilka lat temu. Przezyłem olśnienie kiedy okazało sie, że absolutnie KAŻDY z tych ludzi - wówczas licealistów - po 20 latach stał się KIMŚ. Kazdy z nich miał wyższe wykształcenie, każdy mówił płynnie conajmniej po angielsku. Byli tam nauczyciele, chyba 7 czy 8 lekarzy, kilku prawników, aktorzy, dyrektorzy wielkich firm, kapitanowie i oficerowie po WSM - słowem LUDZIE SUKCESU. Jedno głębokie doświadczenie Morza to sprawiło. Być może w umysłach dzieci dla których zagraliśmy ten czy inny koncert - pojawi się kiedyś pragnienie żeglowania - ze wszystkimi tego konsekwencjami?. Chciałbym żeby za 20 lat - ci sami rodzice którzy tam byli - napisali do nas list i powiedzieli kim są ich dzieci i jaką drogą poszli przez życie. To byłoby ciekawe doświadczenie.
Indy: Czy Twoim zdaniem takie koncerty dla dzieci powinny być w tawernach organizowane częściej?
Yen: Powiem to przekornie... nie powinny. Bo jeśli zaczną organizować takie koncerty to w ciągu dwóch lat będą miały poważny problem z nadmierną frekwencją ich rodziców (uśmiech).
Festiwale są sercem naszego szantowego rynku i to one pompują szantową krew, tawerny zaś są naczyniami krwionośnymi, które zapewniają obieg krwi przez cały rok do kolejnej edycji festiwalu. Widać to wyraźnie w miastach, w których jest festiwal i całoroczna tawerna szantowa. Jestem przekonany, że tak jak na każdym liczącym się festiwalu koncert dla dzieci jest doskonałym dopełnieniem oferty dla dorosłych, tak i dla tawern taki pomysł nie jest bez znaczenia. Warunkiem powodzenia jest drobiazgowe przemyślenie wszystkich szczegółów. Konieczna jest naprawdę dobra organizacja, nastawiona na realizację różnych potrzeb dzieci i ich rodziców. Zatem jeśli właściciele tawern zdecydują się na niełatwy - podkreślam - z powodów organizacyjnych - pomysł koncertów dla dzieci to w ciągu 1-2 lat odczują gwałtowny wzrost zapotrzebowania na taką ofertę. Jeśli zdecydują się jednak konsekwentnie realizować ideę regularnych spotkań dla dzieci, np. "niedzielne poranki żeglarskie dla dzieci i rodziców" z koncertami, przedstawieniami teatralnymi, wystawami rysunków - to będzie prawdziwy pomysł na długofalowy rozwój i integrację środowiska szantowego.
Widać gołym okiem, że zapotrzebowanie rynku jest ogromne. Nie oszukujmy się - wielu zagonionych w codzienności rodziców ma poważne wyrzuty sumienia, że nie spędzają ze swoimi pociechami tyle czasu, ile powinni. A kiedy już w końcu znajdują czas - to NIE MA GDZIE IŚĆ z dzieckiem. Myślę, że nie tylko mnie brakuje już pomysłów na kolejne zabawy. Na autka już patrzeć nie mogę, a na słowa, W CO SIE POBAWIMY dostaję spazmów. Jako rodzic chętnie zapłacę za bilet rodzinny na koncert, na którym mój synek i ja będziemy się RAZEM dobrze bawić.
Kiedy pytam mojego synka:
- jak tam dzisiaj było w przedszkolu? słyszę,
- jak to co PANI I DZIECI...
- a co jadłeś?
- kotlecik i ziemniaczki... tatusiu, w co się pobawimy?
(a w domyśle - "nie truj Staruszku, przecież wiesz, że czekam na weekend z wami, jeść nie lubię, pani mnie wkurza, tęsknie za Tobą od 8.00 do 15.00 - a Ty mi trujesz o "przeczku", zamiast bawić się autkami (uśmiech).
Taki wspólny koncert to fantastyczny pretekst do rozmów. Rozmów, w których, co ważne - kontekst i kod - jest w pełni czytelny dla obu stron. Być może z tych rozmów urodzi się wspólna pasja, która zbliży nas wiele lat. Przestrzeń naszych relacji poszerzy się, kiedy połączy nas bezcenne wspólne wspomnienie. Być może będziemy mogli się kiedyś na nim oprzeć i wracać pamięcią do jasnych chwil, kiedy byliśmy razem. Warto stworzyć rodzicom i dzieciom taką możliwość. Każde dobro wraca.
Indy: Dziękuję za rozmowę
Yen: ja też :)
foto: Joanna Błażejewska-Radzio
PODYSKUTUJ NA TEMAT ARTYKUŁU NA FORUM
WARTO PRZEJRZEĆ
Zobacz także
W naszym archiwum
- Artykuły:
- Koncerty:
- Nowiny:
- Wydawnictwa:
Informację wprowadził(a): Joanna "Indy" Błażejewska-Radzio - godz. 19:2, 28 marzec 2009, wyświetlono: 7568 razy