Szantymaniak poleca:

Jesteś tutaj

Artykuły

Szanta neoklasyczna

Felietony

 

Dosłownie kilka chwil minęło od czasu kiedy Paweł Jędrzejko opublikował swój felieton zatytułowany Spór o szanty. Okazuje się, że w podobnym czasie pracowaliśmy nad tekstami, które dotyczą tego ...

 

Dosłownie kilka chwil minęło od czasu kiedy Paweł Jędrzejko opublikował swój felieton zatytułowany Spór o szanty. Okazuje się, że w podobnym czasie pracowaliśmy nad tekstami, które dotyczą tego samego zagadnienia - zamieszania na polu terminologii związanej z piosenką żeglarską. Czytając wspomniany powyżej tekst, zastanawiałem się jak pokierować własnym felietonem, by w jakiś sposób korespondował z opublikowanym już materiałem. Z zadowoleniem stwierdziłem, że rozważania Pawła koncentrują się raczej na historycznym podejściu do tematu, przy czym w Jego tekście czuje się silne zaplecze socjologiczne, a nawet psychologiczne, choć przecież sam autor nie wspomina wprost o psychologicznych przyczynach sporu o szanty. Sugeruje jedynie zmianę pokoleniową i typowy dla niej problem z innym rozumieniem tych samych terminów.

W związku z tym, że felieton Pawła pokazuje sprawę bardzo całościowo, pozwoliłem sobie skoncentrować się raczej na drobnym wycinku, nieco wnikliwiej go analizując. Nie jest to więc polemika ze Sporem o szanty, a jedynie inny głos w tej samej sprawie.


Niejednokrotnie już mieliśmy już do czynienia z polemikami na temat tzw. szanty klasycznej. Termin ten przysparza sporo kłopotów nie tylko słuchaczom pieśni spod żagli, ale i samym zespołom, które płynąc szlakami utartymi przez starszych kolegów dumnie wciągają na maszt banderę szanty klasycznej. Czy zawsze jest to bandera słuszna? Czy też raczej możemy uznać, że korsarskim zwyczajem zawłaszczyli sobie znak, który nie powinien do nich należeć? Aby jednak nie mnożyć niepotrzebnych sporów, proponuję na początek uporządkować kilka spraw, zaczynając od najważniejszej - od szant.


1. Szanta wczoraj i dziś.


Samo słowo szanty, jako spolszczenie angielskiego shanties, wprowadził do języka Jerzy Wadowski, autor rozprawy doktorskiej, która kilka lat po obronie ukazała się drukiem, jako Pieśni spod żagli. Zanim jednak ukazała się ta praca, samo słowo do spopularyzowała Halina Stefanowska w swoim zbiorze Rozśpiewane morze, inspirując się wcześniejszymi artykułami Wadowskiego. Książka Wadowskiego stał się jedna z czołowych publikacji poświęconych pieśniom morza w Polsce. Popularnością ustępowała jedynie słynnej "biblii Siurawskiego", czyli książce Szanty i szantymeni, której autor już bardzo swobodnie używa zaproponowanego przez Wadowskiego terminu.

Zgodnie z sugestią Wadowskiego, zamiast angielskiego słowa shanty (w mianowniku liczby pojedynczej, rodzaju męskiego) używamy dziś słowa szanta (rodzaj zmienił się na żeński), zaś zamiast shanties (w liczbie mnogiej) - szanty. To wszystko jednak nie przybliża nas do sedna niniejszego wywodu.

Już sam Wadowski w swojej pracy dostrzega problem, polegający na tym, że terminem szanty często określa się piosenki rozrywkowe o temacie żeglarskim. Oczywiście takie użycie jest przez badacza piętnowane jako niewłaściwe.

Podejrzewam jednak, że obecnie musimy już zgodzić się z tym, co przez lata utarło się w świadomości odbiorców. Festiwale są szantowe, kapele są szantowe - choć zdarza się, że szanty w sensie tradycyjnej pieśni morskiej, śpiewanej a cappella lub przy minimalnym udziale instrumentów często wcale się nie wykonuje. Nie ma jednak sensu rozdzierać szat. Ani publiczności przypadkowej, ani szantymaniaków już nie przymusimy do używania takich terminów, jak piosenka żeglarska, folk morski czy pieśni wodniackie. Powód jest prosty - szanta w powszechnej świadomości doskonale się zadomowiła i wchłonęła wszystkie te terminy. Jest słowem-kluczem, skrótem, a może nawet symbolem - zarówno dla tych którzy z ruchem pieśni morskich się identyfikują, jak i dla kompletnych laików. Walka z tym stanem rzeczy, to walka z wiatrakami - choć oczywiście nic nie stoi na przeszkodzie, żeby czasem o tych rozróżnieniach w terminologii wspominać.

Wydaje mi się jednak, że warto powalczyć nieco o bardziej dogłębne zrozumienie terminu bardziej szczegółowego, jaki jest szanta klasyczna, gdyż wychodzę z założenia, że jeśli ktoś już dociera do tego sformułowania, to znaczy że jest kimś więcej, niż tylko przygodnym smakoszem chmielowego wywaru, słuchającym jednym uchem co mu do piwka przygrywają.

Dlatego moja propozycja jest następująca: przestańmy czepiać się ludzi, którzy używają słów szanta i piosenka żeglarska zamiennie. Jeżeli nie są świadomi różnic, to znaczy, że to rozróżnienie nie jest im do niczego potrzebne. Tych zaś, którzy są na tyle zainteresowani tematem, by było o czym z nimi dyskutować, zapraszam do kolejnego rozdziału, w którym poświęcę trochę miejsca na szantę klasyczną.


2. Klasyczne ujęcie tematyki szantowej.


Żeby rozwiać wszelkie wątpliwości spieszę poinformować, że owa klasyczność szant nie wywodzi się bynajmniej od muzyki klasycznej, rozumianej jako prąd muzyczny, który pojawił się w drugiej połowie XVIII wieku i skupił w sobie twórczość takich doskonałości, jak Haydn, Mozart czy Beethoven. Niestety, nawiązania do tego nurtu na naszej scenie szantowej (a takie pojawiają się niekiedy w repertuarze zespołów śpiewających a cappella), należałoby raczej nazwać szantą klasycystyczną lub szantą klasycyzującą, a i to tylko w przypadku gdy melodii takiego Mozarta czy Beethovena będzie towarzyszył nowy tekst, związany z tematyką żeglarską.

Mówiąc o klasyce szant mamy raczej na myśli wzorzec. Tak jak słynny wzorzec metra, który znajduje się w Sevres koło Paryża, tak szanty klasyczne stanowią wzorzec dla kolejnych pokoleń naśladowców. Z czasów nam współczesnych zachowały się w Polsce nagrania i wspomnienia związane z jednym tylko człowiekiem, którego można uznać za łącznika pomiędzy starym a nowym światem. Mowa tu oczywiście o Stanie Hugillu, który przez ponad dwadzieścia lat pracował na statku o nazwie "Garthpool", również jako zawodowy szantymen. Na polskich scenach szantowych Stan był uwielbiany, dobrze wspominają go zarówno widzowie, jak i nasi rodzimi wykonawcy, którym dane było dzielić z nim scenę. Polska stała się zresztą krajem, który stary żeglarz wyjątkowo ukochał i był tu częstym gościem. Oczywiście nie wszystkie pieśni, które znalazły się w repertuarze Stana Hugilla to utwory, które sam wykonywał jako szantymen. Był zapalonym kolekcjonerem, pisał książki o pieśniach morza, przez co stał się w rezultacie znaczącym autorytetem w tej kwestii.

Dzieło Stana Hugilla nie jest zapomniane. Są na świecie liczne zespoły, które wkładają wiele pracy, by zabrzmieć jak autentyczni żeglarze z dawnych lat. Wbrew pozorom wymaga to sporej ilości badań nad tekstami, śledzenia archiwalnych nagrań, czy też w końcu zwracania uwagi na wykonawcze sztuczki dawnych szantymenów.

Załogi żaglowców były często międzynarodową zbieraniną, stąd też bogactwo rozmaitych akcentów, nawet tam, gdzie tekst jest przecież po angielsku. Zdarza się, że nasze uszy razi np. chór z Niemiec, który śpiewa szanty tak, że dopiero po drugiej zwrotce dochodzimy do wniosku, że jednak utwór wykonywany jest po angielsku. Nie zapominajmy jednak, że pływający pod brytyjską banderą Niemcy tak pewnie śpiewali. Inna sprawa, że mało prawdopodobne, by brzmieli jakby wykonywali swoje pieśni w kościele...

Zespoły takie jak Bristol Shantymen, Stormalong John czy The WindJammers propagują tradycję śpiewania szant, która przez stulecia przetrwała w brytyjskiej marynarce - od XV do połowy XX wieku. Pieśni pracy związane z pokładami żaglowców, a śpiewane w innych językach, to niewielki procent - Brytyjczycy byli nieomal monopolistami w tej dziedzinie. Francuzi, Norwedzy czy Niemcy mogą w tej dziedzinie pochwalić się kilkudziesięcioma popularnymi utworami, ale nijak nie przystaje to do ogromnej tradycji brytyjskiej.

Większość szant opiera się na prostej zasadzie zaśpiewu i odpowiedzi chóru. Szantymen to facet, który śpiewa kolejne strofy, opowiadając mniej lub bardziej sensowne historie o rejsach, pracy na morzu, kobietach, alkoholu i powrocie na ląd. Załoga, mobilizowana przez śpiew do wspólnego wysiłku odpowiada szantymenowi chórem.

- When I was a little lad, so me mother told me - zaczyna szantymen.

- Away, haul away. We'll haul away, Joe! - odpowiadają żeglarze.

- If I di'na kiss the girls, my lips would all grow mouldy - ciągnie opowieść zapiewajło.

- Away, haul away. We'll haul away, Joe! - odpowiada ponownie załoga.


Od zasady zaśpiew-odpowiedź są oczywiście liczne wyjątki, wszystko zależy od tego w jaki sposób pieśń miała organizować pracę. Jednak to, co urzeka w starej szancie, to właśnie surowość. Na dźwięk pieśni fale musiały cichnąć, a wiatr kulić ogon. Szantymen, który nie potrafił przekrzyczeć szalejącego sztormu nie nadawał się do swojej roboty.

Nawet nie wykształcony muzycznie słuchacz, któremu tą samą pieśń zaprezentujemy w wykonaniu zbliżonym do oryginału (za przykład mogą tu posłużyć pieśni z repertuaru North Wind czy Czterech Refów), a później nakłonimy go do posłuchania współczesnej aranżacji (Ryczących Dwudziestek, Pereł i Łotrów czy Banana Boat), to natychmiast zauważy on różnicę. I nie chodzi tu bynajmniej o to, co bardziej spodoba się słuchaczowi - wiadomo, gusta są różne. Jednak nie da się pomiędzy tymi postawić znaku równości.


3. Szanta neoklasyczna.


Na problem o którym mowa we wstępie można zareagować według mnie na trzy sposoby:

- toczyć spory, których końca raczej nikt z nas chyba się nie doczeka,

- zaaprobować zaistniały stan - choć tu problem polega na tym, że nikt nie może zmusić pozostałych dyskutantów do zaprzestania krucjat o wyznaczenie granic sformułowania szanta klasyczna (czy nawet po prostu szanta),

- stworzyć nowe sformułowania, które dokładniej definiowałyby przynależność gatunkową omawianych utworów muzycznych.

Osobiście przychylam się raczej do tej trzeciej opcji, choć oczywiście zdaję sobie sprawę, że i ona ma swoje słabe strony. Upowszechnienie jakiejś terminologii zależy bowiem od wielu czynników, a przede wszystkim od tego, czy zaakceptuje ją środowisko.

Uważam jednak, że warto zaproponować termin szanta neoklasyczna, jako nazwę zjawiska, które powstało z inspiracji klasyczną szantą, a obecnie wyewoluowało w estradowej formie do zupełnie nowej jakości. Każdy może na pewno podać kilkanaście takich przykładów, je posłużę się dwoma fragmentami, które można znaleźć w Internecie. Posłuchajcie utworów takich jak: Bully in the Alley w wykonaniu North Cape i Zęzy z repertuaru Banana Boat. Różnica jest spora, jeden z tych utworów to szanta, drugi to udana stylizacja. Ale wykonawcy nadali im typowy, właśnie neoklasyczny kształt.

Daleki jestem od tego, by klasyfikować wykonawców według podanych powyżej kryteriów. Dają się one przyłożyć jedynie do poszczególnych utworów. Łatwo bowiem wyobrazić sobie sytuację, kiedy ten sam zespół wykonuje stylową szantę klasyczną, a w kilka chwil później inną pieśń ciągnie już np. na gospelową nutę.


Powszechnie przyjmuje się, że niegdyś statki były z drewna, a ludzie ze stali. Dziś ponoć jest odwrotnie, co słychać również w morskich pieśniach. Kiedyś szant praktycznie nie wykonywano na lądzie - nie było takiej potrzeby, inne pieśni (czasem bazujące w jakiś sposób na wariantach szant, jak choćby Spanish Ladies) brzmiały w portowych tawernach i w dokach. Dziś tego rodzaju pieśni są częścią estradowej twórczości zarówno profesjonalnych, jak i amatorskich. Nie chciałbym jednak, żeby ten podział na estradę i pokład wydał się jakimś istotnym elementem, mającym wpływ na klasyfikację gatunków. Uważam, że nie ma to większego znaczenia czy ta sama pieśń brzmi na pokładzie żaglowca, czy na festiwalowej scenie. Liczy się jedynie w jaki sposób została ona wykonana. To moim zdaniem najistotniejsze kryterium.


Szanta klasyczna i neoklasyczna to tylko wierzchołek góry lodowej. Kto wie, być może nadszedł wreszcie czas, by rozprawić się również z tzw. muzyką irlandzką na szantowych scenach? Ale to już temat na osobną publikację



Rafał Chojnacki



Ilustracje pochodzą ze stron: www.tuned-in.org/sample/mariner , www.gu-10.com i www.veteran.co.uk.

Podziękowania dla Michała Nowaka, za sprostowanie pewnej wpadki :-)

Informację wprowadził(a): Rafał "Taclem" Chojnacki - godz. 11:9, 28 styczeń 2008, wyświetlono: 3565 razy

Pawel 'Synchro' Jedrzejko

wysłano: 11:42,28 styczeń 2008

Super! Pawel
Odpowiedz na ten komentarz
mn

wysłano: 11:55,28 styczeń 2008

Termin "szanta" Wadowski wprowadził w 1972 r. w artykule zamieszczonym w "Morzu". Passus z "Pieśni spod żagli" (wydanych dopiero w 1989 r., gdy słowo było używane tak powszechnie, jak dziś) jest niemal dokładnym jego powtórzeniem, przynajmniej jeśli chodzi o sens.
Odpowiedz na ten komentarz
Taclem

wysłano: 12:4,28 styczeń 2008

Michale, artykuł powstał podczas prac nad doktoratem. W Polsce trochę czasu się wówczas czekało na publikację książki. Stąd rozdźwięk między tymi datami.
Odpowiedz na ten komentarz
mn

wysłano: 12:50,28 styczeń 2008

...nie o to chodzi. Piszesz, że słowo do publicznego obiegu wprowadziła Halina Stefanowska w 1975 r., podczas gdy zrobił to Jerzy Wadowski w 1972 r. A zatem "słowo >szanty< już na początku lat siedemdziesiątych próbował wprowadzić do języka polskiego Jerzy Wadowski - autor, publicysta i morski kulturoznawca, a utrwaliła je w "Rozśpiewanym morzu" w 1975 r. Halina Stefanowska" (J. Rogacki, "Szantowanie po polsku", Rejs nr 3/1999 oraz strona "Refów").
Odpowiedz na ten komentarz
Taclem

wysłano: 13:6,28 styczeń 2008

Masz rację :-)
Odpowiedz na ten komentarz
Mila - Lewiatan

wysłano: 13:19,28 styczeń 2008

Twój artykuł Rafale, bardzo dobrze zgrał się z tekstem Pawła. Odkąd pamiętam, lud (w tym ja) do worka z napisem "szanty", pakował twórczość zarówno Czterech Refów, Starych Dzwonów, Mechaników Szant(y), poźniej również Ryczących Dwudziestek, Smugglersów, Orkiestry Dni Naszych, Bananów... a tak naprawdę to nie wiem, czy ktoś jeszcze śpiewa naprawdę "klasycznie", jak w Biblii Szurawskiego. Szanty, rock-szanty, folk-szanty, blues-szanty... Każdy ma swój pogląd na sprawę i chyba nie ma sensu kruszyć kopii w walce o "czystość gatunku", jaka by ona nie była. Zamknijmy szuflady w imię miłości do muzyki :))) Pozzz...
Odpowiedz na ten komentarz
adamescu

wysłano: 17:26,28 styczeń 2008

jak wyżej
Odpowiedz na ten komentarz
Copyright © 2004-2010 SZANTYMANIAK.PL. Wszelkie prawa zastrzeżone. All rights reserved.
Technologia: strony internetowe INVINI