Szantymaniak poleca:

Jesteś tutaj

Artykuły

Szanty w ruinach (II "Nad Kanałem" w Gliwicach, 15 października 2011 r.)

Relacje

W ostatnich kilku latach ze szczególną uwagą śledzę nowe inicjatywy w szantowej branży. Gliwicki festiwal Nad Kanałem należy do najciekawszych z nich. 15 października odbyła się II edycja.

Fot. Michał Nowak

Losy nowych szantowych imprez układają się różnie. Poznański Szanta Claus Festiwal przez trzy sezony piął się nieustannie w górę, a niektóre jego koncerty zapisały się w historii polskiego ruchu szantowego. Trzy kolejne edycje, uwzględniając nadchodzącą, to już walka o przetrwanie festiwalu, wobec niedostatecznego wsparcia sponsorów i władz miasta. Zgorzelecka Graniczna Kuźnia Szant też chyba nieco zatraciła pierwotną energię i entuzjazm. Kilka lat przerwy miał Green Horn. Jest też, na szczęście, kilka imprez, które przeżywają pomyślny rozwój, wśród nich m.in. Nowy Brzeg - Nowa Fala w Tarnobrzegu, ale także - co potwierdziła II edycja - Nad Kanałem.

 

To festiwal, który nie ma ambicji stać się imprezą wielką, tłumnie odwiedzaną i bardzo głośną. Stawia raczej na jakość, klimat, kameralną atmosferę. Tak też było w tym roku.

I edycja odbyła się w starej fabryce drutu. II - w ruinach Teatru Miejskiego przy al. Przyjaźni. Stara lokalizacja położona była dokładnie nad dawnym korytem Kanału Kłodnickiego. Nowa jest od niego oddalona o ok. 200 metrów. Do fabryki weszło ok. 400 widzów, do ruin teatru - o 100 mniej.

- Ponieważ rok 2011 to rok jubileuszu Sąsiadów, a zawsze marzyliśmy o tym, by ten jubileuszowy koncert odbył się w ruinach Teatru Miejskiego, dlatego przenieśliśmy festiwal do ruin - powiedział nam Kamil Piotrowski.

Festiwal początkowo miał się odbyć później. - Na miesiąc przed festiwalem pojawiła się szansa by zmienić datę - wyjaśnił Kamil. - Jedna z imprez miała problemy i prosili nas o zamianę terminów. To była trudna decyzja. Z jednej strony, pasował nam termin wcześniejszy, bo Sąsiedzi dokładnie 16 października dali pierwszy koncert, z drugiej, zmiana wiązała się z tym, że kilku zespołom nowy termin nie pasował i musieliśmy w ostatniej chwili zmienić program. Na szczęście wszystko się udało, a zespoły, które nie przyjechały w tym roku, będziemy chcieli zaprosić za rok.

Warunki odbioru dla publiczności w moim przekonaniu zdecydowanie się polepszyły - to sale teatralne, a nie fabryczne były budowane z uwzględnieniem warunków akustycznych. Mniejszy był też tłok, a atmosferę wnętrza, które przetrwało niemal w niezmienionym stanie od działań wojennych w 1945 r., spokojnie można określić mianem niepowtarzalnej.

 

Wyjątkowe było rozpoczęcie festiwalu. Na scenę z pochodniami wyszli członkowie zespołów Sąsiedzi i Indygo, by odśpiewać znaną z kroniki Galla Anonima pieśń rycerstwa polskiego (Naszym przodkom wystarczały ryby słone i cuchnące...) z okresu wypraw Bolesława Krzywoustego na Pomorze. A potem...

Fot. Ewa Trela

A potem na scenie pojawił się North Wind. O ile rok wcześniej widzowie otrzymali od organizatorów „produkt" w większości raczej nieźle znany, o tyle teraz - jak słychać było w kuluarach - dla wielu widzów mazurska grupa była nowością. Nic dziwnego, ostatnio daje raptem kilka koncertów rocznie, na Śląsku pojawiając się raczej incydentalnie. Obok znanych utworów zespół zagrał kilka rzeczy nowszych, choćby rzewne bretońskie ballady Piękna brunetka oraz Skarga, a także szantę z amerykańskich Wielkich Jezior - Heave Her Up and Bust Her. Atrakcją były też pokazywane w tle materiały filmowe, w dużym stopniu nowe i, co ciekawe, dostosowane tematycznie do wykonywanych utworów. Podczas szant - praca na żaglowcu, przy utworach ludowych - ludzie w tradycyjnych strojach z Bretanii. Rewelacja!

Fot. Michał Nowak

Sąsiedzi obchodzili swój jubileusz. Odebrali na scenie sporo różnych prezentów, ale główną część świętowania przenieśli do tawerny festiwalowej. Podczas koncertu głównego najważniejsza była muzyka. A tu pośród znanych już utworów pojawiły się dwa nieznane mi wcześniej. Najpierw Piracki gospel, polska wersja tytułowego utworu z debiutanckiej płyty Aleli Diane, wschodzącej gwiazdy folku amerykańskiego (która, nawiasem mówiąc, wystąpi już niedługo w Polsce - 13 listopada w Chorzowie, towarzysząc grupie Fleet Foxes). Potem Wyspa nędzarzy, w oryginale Poverty Island Gold, utwór pochodzący z repertuaru Carla Behrenda, pieśniarza folkowego z rejonu Wielkich Jezior. - Poznaliśmy go w knajpie w Bay City - wspomina Marek Wikliński z Sąsiadów. - Po paru drinkach dał nam swoja płytę.

I wreszcie Mechanicy Shanty. Mimo pogłosek o nagrywaniu nowego materiału, zaprezentowali to, co zwykle, czyli przegląd największych hitów oraz mniej znane, śpiewane przez Lecha Klupsia, Roseanna i See You When the Sun Goes Down. Około 23.00 rozbawiona publiczność mogła się udać do „Starego Browaru", pełniącego funkcję tawerny festiwalowej.

 

Fot. Michał Nowak

Tam najpierw krótki występ dał North Wind, później sceną zawładnęli jubilaci, wspierani przez swoich byłych członków, Rafała Krzysztonia i Pawła Pleskacza. Po utworach z repertuaru zespołu, jak zwykle bywa przy takich okazjach, nadszedł czas na covery i inne „utwory okolicznościowe". Sąsiedzi dali się też namówić na zagranie Japońskiego frachtowca, chyba pierwszy raz od premierowego wykonania na „Shanties 2010".

To był czas dobrze spędzony, z dominującym poczuciem, że jesteśmy wśród „naszych" - napisał na stronie North Wind Jerzy Ozaist. Myślę, że takie poczucie po II edycji Nad Kanałem ma dużo więcej obecnych tam ludzi.

Informację wprowadził(a): Michał Nowak - godz. 21:19, 6 listopad 2011, wyświetlono: 5464 razy

Jeszcze nie skomentowano tego artykułu.
Copyright © 2004-2010 SZANTYMANIAK.PL. Wszelkie prawa zastrzeżone. All rights reserved.
Technologia: strony internetowe INVINI